Ten tekst będzie miał formę bardziej felietonu niż suchej relacji z wydarzeń. Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że są to moje prywatne przemyślenia i bycie członkiem drużyny, co prawda z poziomu zawodnika głównie rezerwowego, ale aktywnie uczestniczącego we wszystkich meczach i działalności drużyny na różnym polu od kilku ładnych lat daje mi prawo, by się wypowiedzieć i ukazać obraz tego, co obserwuję moimi oczami będąc z boku i w środku praktycznie wszystkich wydarzeń. Nie każdy musi się z tym oczywiście zgadzać.
Sobota...
Ten weekend był emocjonalną huśtawką nastrojów. Zacznijmy od tego, że w sobotę przegraliśmy dwa bardzo ważne mecze ligowe, gdzie realnym celem nie były 3 punkty, a 6. Dokładnie tak - pełna pula była w naszym zasięgu, bo obecny skład Husarii Białystok nawet bez MVP ligi z ostatnich 2 lat Szweda Henrika Carlsona - którego de facto zabrakło w Lublinie, by nam pomóc - ma możliwości, by wygrać z każdym, kto się z nami mierzy w tej lidze. Dlaczego zatem przegraliśmy? Nie dlatego, że nasz podstawowy bramkarz drużyny zachorował i zastąpił go gość, który trenuje na tej pozycji zaledwie 2 miesiące. Krzysiek Baszeń spisał się naprawdę dobrze, no może poza jedną bramką z ostrego kąta na dwanaście tego dnia przepuszczonych, ale broni go to, że strzelał były zawodnik GKSu Katowice, Oleg Komarchev. W pozostałych 11 przypadkach to nie on zawalił, a my jako drużyna. Głupie błędy, straty, brak asekuracji, niewykorzystane gry w przewadze, tak traciliśmy bramki w sobotę z LHT i Wilnem i jednocześnie ich nie zdobywaliśmy mając ku temu okazje. Traciliśmy bramki, jak chyba nigdy dotąd, bo nie przypominam sobie sytuacji, gdy grając w 5 na 3 przeciwników musieliśmy wyciągać krążek z naszej siatki po stracie przy rozgrywaniu ataku w tercji przeciwnika. Ten moment w meczu z LHT był na pewno mocno demotywujący. To była bodajże druga tercja meczu, ale nie złamało to ducha drużyny. W trzeciej tercji zdobyliśmy 2 bramki i poczuliśmy, że jeszcze coś można ugrać w tym meczu. Mecz finalnie zakończył się wynikiem 2:5, a my szczęśliwi z gry w trzeciej tercji wjechaliśmy na taflę, by pogratulować naszemu bramkarzowi-debiutantowi. Ktoś w tym momencie powie, że coś tu jest nie tak. Przegrywamy mecz, a cieszymy się bardziej z przegranej, niż gospodarze ze zwycięstwa. Trener powiedział nam jednak fajne słowa tuż przed końcem spotkania - to są tylko trzy bramki, które możemy odrobić za kilka miesięcy na turnieju w Białymstoku, on w to wierzy i my też w to uwierzyliśmy. W tamtym roku na początku grudnia przegraliśmy z gospodarzami w Lublinie aż 7:1, choć pamiętam, że nie zasługiwaliśmy na taką porażkę, bo graliśmy zdecydowanie lepiej, ale świetne zawody zagrał wtedy bramkarz Lublina. W każdym razie w stosunku do poprzedniego roku jest jakiś progres. Może wyniki byłyby inne, gdyby mógł zagrać nasz kapitan Wojtek Wołosewicz, który pechowo kilka dni przed turniejem nabawił się kontuzji palca blokując ręką mocny strzał kolegi na treningu. Teraz to są czyste spekulacje, równie dobrze można powiedzieć że Lublin z kolei strzelił mniej bramek w tą sobotę, bo zagrał bez swojej ukraińskiej gwiazdy, Artema Letiuka. LHT Lublin to generalnie niezła drużyna, jak na realia naszej ligi. Mają solidnego bramkarza, który co prawda sprezentował nam teraz jedną bramkę, ale generalnie nie jest łatwo go pokonać. Mają też Ukraińców, którzy bez wątpienia napędzają im grę od 2-3 lat, takich jak Oleg Komarchev, a więc były gracz ekstraligowego GKSu Katowice, czy obrońca Yaroslav Udot. Mają w składzie dobrego defensora i kapitana w osobie Krzysztofa Krauze z profesjonalną przeszłością w czołowych krajowych klubach. Ekipa LHT ma dobrych zawodników, ale brakuje im podstawowego elementu - psychiki i my zdecydowanie za rzadko potrafimy to wykorzystać na naszą korzyść. Nie ma w dywizji północno-wschodniej II ligi drugiej takiej drużyny, która łapie tak głupie kary, przy jednocześnie tak dużej głębi składu. Wygrali z nami 5:2, ale już będąc zdecydowanym faworytem w meczu z Litwinami przegrali to spotkanie 2:1 przez własną głupotę. To pokazuje tylko ogólną słabość tej drużyny i jej niewykorzystywany potencjał. Wszystkim brakuje chłodnych głów, nie tylko lublinianom, ale nam także. Może ktoś powie, że taki jest ten sport, gdzie naprawdę trudno jest zachować kontrolę nad emocjami i się powstrzymać, gdy przeciwnik zahacza Cię "niechcąco" kijem od tyłu, tak żeby sędzia nie zobaczył, albo pod bramką potraktuje trochę mocniej kijem. Chce się w takiej sytuacji oddać i ktoś, kto nie wytrzyma ciśnienia po prostu reaguje tym samym. To jest problem całego polskiego hokeja, nie tylko naszej ligi, jest to też jeden z głównych powodów, dla których Polska Reprezentacja w hokeju nie potrafi przebić się do Mistrzostw Elity od tak wielu lat. Osłabianie drużyny z głupiego powodu jest najlepszym prezentem dla przeciwnika i ma kluczowe znaczenie w profesjonalnym hokeju, ale to już temat na inną dyskusję. Nam gra w przewadze po prostu ostatnio nie wychodziła, mecz z LHT przegraliśmy też przez to, ale za chwilę stanęliśmy do walki z ekipą Gauja Wilno.
Nowy mecz, ten sam cel, widziałem po chłopakach, że porażka, której doznaliśmy kilka chwil wcześniej nie miała żadnego wpływu na postawę drużyny. Staraliśmy się na pewno za wszelką cenę zmotywować Krzyśka, żeby nie przejmował się poprzednim wynikiem. Znowu graliśmy o pełną pulę, znowu była walka na całego. Dobrze grali nowi zawodnicy, którzy swoją postawą w ciągu ostatnich dwóch sezonów wywalczyli miejsce w podstawowym składzie - obrońca Mateusz Sosnowski i szybki napastnik Janek Tur. Gra była wyrównana, Litwini z każdej możliwej pozycji oddawali strzały, bo wiedzieli, że mamy nowego bramkarza i myśleli, że pokonają go, jak małe dziecko. Długi czas ich próby nie przynosiły zamierzonego celu, ale niestety w końcu pierwsi dostaliśmy bramkę, znowu po jakimś błędzie, już nie pamiętam o co chodziło. Pierwszą tercję skończyliśmy finalnie na 1:2 - w końcu wykorzystaliśmy grę w przewadze i Tadek strzelił bramkę. Wynik do ogarnięcia, jedna bramka straty to całe nic, gonimy dalej, tak jak kilkanaście dni wcześniej z Łotyszami. Gauja dostaje kary, ale nic się nie udaje strzelić, mamy ich na widelcu. Druga tercja mija na walce, w trzeciej odsłonie dochodzi do katastrofy. Dostajemy bramkę na 1:3 i za parę minut w ostatniej minucie spotkania tracimy 4(!) bramki. W protokole zapisane jest, że dokładnie w 48 sekund. Nie pamiętam, by ktoś kiedykolwiek nas tak upokorzył, starsi stażem zawodnicy pewnie przeżyli niejedną taką porażkę na początku historii białostockiego hokeja, dla mnie to była nowość. To wyglądało tak, że Litwini wznawiali ze środka, jechali na bramkę i strzelali, a ja patrzyłem, jak Krzysiek wyciągał krążek z bramki. Katastrofa, co tu dużo gadać. A jeszcze chwilę wcześniej przy rezultacie 1:3 byłem blisko asysty zmniejszającej nasze straty... 7:1 w plecy, podobnie chyba czują się tylko chłopaki z Giżycka, którzy z praktycznie każdego meczu wracają z bagażem bramek, z całym szacunkiem oczywiście dla nich. Pamiętam jak kiedyś właśnie wygrywaliśmy w ten sposób, jak Gauja w sobotę z nami. Nie podobało mi się to celebrowanie bramek kolegów, gdy przeciwnik leżał już na kolanach, wkurzało mnie to niesamowicie, prawdopodobnie to było właśnie z Masters Giżycko. Teraz doświadczyliśmy tego samego, doszło do tego, że nasz trener próbował zareagować. Może ktoś w końcu z zawodników pójdzie po rozum do głowy po kolejnej strzelonej bramce i pomyśli o jakichś zasadach Fair Play, bo czym innym jest zwycięstwo po walce, a czym innym upokorzenie bezradnego przeciwnika. Nie ma co ukrywać, udało im się nas dojechać, ale nie pozostanie to bez pamięci, na dziś największą sportową mobilizację ja osobiście mam na Gauja Wilno i zrobimy z kolegami na pewno wszystko, by się odegrać w rewanżu. Prywatnie zawodnicy litewscy to fajni goście i mimo to darzymy się jakąś sympatią, gdy nie gramy ze sobą meczu, szczególnie po zeszłorocznej gościnie na Litwie, gdzie przyjęli nas naprawdę ciepło. Mamy na 100% o wiele zdrowszą relację z nimi, niż oni z LHT...
Swoją drogą w niedzielę będąc w Mińsku Mazowieckim usłyszałem ciekawą opinię z ust trenera dzieci z LHT, który dzień wcześniej grał w meczach ligowych. Kolega z Lublina stwierdził, że dawno nie grał z tak chamsko grającą drużyną, jak Gauja Wilno. Mocno mnie to zdziwiło i wywołało uśmiech na mej twarzy, bo w naszym meczu z Litwinami nie widziałem jakichś wielkich chamskich zagrań ze strony przeciwnika, może poza grą jednego kilkunastolatka, który raz spowodował upadek naszego obrońcy tuż przed bramką. Niestety nie było mi dane zobaczyć meczu LHT z Litwinami, ale chętnie bym sprawdził, jak to rzeczywiście było z tą brudną grą. A może to LHT grało nieczysto i dostali w odpowiedzi od Litwinów to, co sami zaserwowali im teraz lub jeszcze w zeszłym sezonie? Tego nie wiem, w każdym razie bardzo dobrze się stało dla nas, że Lublin stracił 3 punkty, bo mimo wszystko uważam ich za groźniejszą drużynę od Gauja. No a Litwini, cóż można rzec - wymarzony początek sezonu, 6 punktów po meczach z faworytami na papierze i w tej chwili są na dobrej drodze do bardzo dużego sukcesu w lidze. Nie zapominajmy jednak, że to dopiero początek sezonu, a coś czuję że w tym roku Legion Warszawa też urwie komuś punkty. Liga na pewno rozpoczęła się cholernie ciekawie i nikt z nas nie będzie rozpamiętywać tego, co się stało w pierwszych meczach. Walczymy dalej.
Niedziela...
Dzień zupełnie inny od poprzedniego. Wracamy z chłopakami z Lublina ok. godz. 22 po dwóch porażkach, szybko jedziemy do domu, bo kilku z nas po ciężkich meczach wstało o godz. 4 rano, by pojechać do Mińska Mazowieckiego na sparingi rezerw Husarii z gospodarzami z MTH oraz drużyną Torpedo Warszawa. Dwa kolejne mecze towarzyskie niestety nasze rezerwy przegrały, nie to jednak było najważniejsze tego dnia. Oprócz drużyny "B" swoje mecze rozegrała również grupa dzieci z Małej Husarii Białystok i obserwowanie ich gry było naprawdę niesamowitym uczuciem, osobiście dla mnie przyniosło wiele radości. Byliśmy świadkami pierwszego historycznego zwycięstwa drużyny Małej Husarii, czyli sekcji składającej się z najmłodszych dzieciaków rozpoczynających swoją przygodę z hokejem w białostockiej drużynie, dodam że zarówno chłopców, jak i dziewczynek. Wielka w tym zasługa trenera Mateusza Jasińskiego, który od wielu miesięcy poświęca swój prywatny czas i dobrą wolę, by zbudować zupełnie nowe pokolenie białostockiego i jednocześnie podlaskiego hokeja, które będzie stanowić w przyszłości o sile Husarii Białystok, a może i kiedyś pokieruje jakiegoś młodego mieszkańca Podlasia na ścieżkę w pełni profesjonalnej kariery zawodniczej. Nasi adepci i adeptki Małej Husarii wygrali swój pierwszy mecz ze swoimi rówieśnikami z STH Siedlce wynikiem 3:1. Był to trzeci mecz naszych dzieci tego dnia, w poprzednich spotkaniach niestety uległy znacznie bardziej doświadczonym drużynom - gospodarzom z Mińska Mazowieckiego oraz młodzikom z LHT Lublin. Mimo wszystko obserwując pierwszy raz małe szkraby w tych trzech meczach zauważyłem pasję, poświęcenie, zacięcie i determinację, czyli te cechy których nam wszystkim dziś tak bardzo brakuje i nie mam na myśli tu tylko ludzi uprawiających hokej na lodzie. Dzieci niezliczoną ilość razy padały i za chwilę wstawały, by tylko wygrać walkę o krążek i pojechać w stronę bramki przeciwnika. Walka o "gumę" była zauważalna, ale nie było wśród tych dzieci woli zrobienia krzywdy przeciwnikowi, one były skupione tylko i wyłącznie na krążku i zwycięstwie w meczu, nie realizowały swojego celu w podstępny sposób. Udane akcje i bramki, świetne interwencje małych bramkarzy były kwintesencją ich poświęcenia, a uśmiech na twarzy po zdobytej bramce czymś bezcennym. Rodzicom tych dzieci mogę jedynie pozazdrościć latorośli. Oby taką niezłomną postawę i charakter prezentowały przez całe swoje życie, bo za to wszyscy w drużynie kochamy ten sport. Do Białegostoku wracaliśmy w świetnych nastrojach pełni dumy z najmłodszych reprezentantów naszego klubu. Wszyscy mają nadzieję, że ten sukces wywoła lawinę kolejnych. Dla moich kolegów odpowiedzialnych za przyszłość białostockiego hokeja to wyjątkowe wydarzenie będzie na pewno bodźcem do zintensyfikowania wysiłków na rzecz rozwoju naszej dyscypliny sportu w regionie. Oby wszystko szło naprzód!
Ze sportowymi pozdrowieniami,
Kamil Smółko